Site icon ZycieStolicy.com.pl

Dzienniczek ucznia, czyli dlaczego opłaca się być pilnym nauczycielem

nauczyciele

Poniedziałkowe popołudnie, 30 marca 1981 r., zapowiadało się całkiem interesująco. Wracałem ze szkoły do domu, kopałem bezmyślnie dzierżony w ręku worek na kapcie i deliberowałem z moim kolegą Michałem, nad najbliższą przyszłością. Nasze dziewięcioletnie głowy zaprzątały oczywiście najważniejsze wydarzenia wagi światowej, takie, jak choćby zbliżające się wielkimi krokami, mistrzostwo Polski w piłce nożnej dla Widzewa Łódź, i, sprawa nieco tylko mniej ważna – nauczycielska, pisemna nota, głoszącą, że jeśli do wtorkowego poranka nie zostanie odwołany strajk generalny, to nie przychodzimy do szkoły. Czym jest strajk generalny nie miałem zbytnio pojęcia, ale chyba musiał być rzeczą o wiele fajniejszą niż taki zwykły strajk, skoro, z okazji jego trwania, nie będę musiał przebywać w miejscu tortur, jaką była izba lekcyjna, na której drzwiach wisiała tabliczka z napisem „Klasa II b”. Na wszelki wypadek, w celu zaoszczędzenia niezbędnej do wykonywania trzepakowych wygibasów energii, a także dla wspomożenia ewentualnego protestu łódzkich proletariuszy oraz inteligencji pracującej, nie odrobiłem pracy domowej. Następnego dnia dostałem, pięknie wykaligrafowaną czerwonym pisakiem dwóję, okraszoną orędziem do moich rodziców, wzywającym ich stanowczo, do zwrócenia na mnie szczególnej uwagi. Ową niewdzięczność belfrów pamiętam do dziś, i mogę ją udowodnić bez problemu, na podstawie, posiadanego w domowym archiwum autentycznego dokumentu, nazwanego „dzienniczkiem ucznia”.

„Dzienniczek ucznia”, wydobyty z czeluści szafy z papierzyskami, pozwolił mi wrócić do czasów mojego dzieciństwa i niepokojów społecznych, jakie mu towarzyszyły. W tym miejscu zastrzegam stanowczo, iż nie będę kreował się na bezpośrednią ofiarę reżimu komunistycznego, gdyż takową nigdy nie byłem. Czasy były ciężkie, przestane w wielogodzinnych kolejkach dosłownie za wszystkim, ale ani ja, ani nikt z mojej najbliższej rodziny, nie był bezpośrednio szykanowany przez „jaruzelsko – kiszczakowski” aparat represji. O moje bezpieczeństwo i właściwe wychowanie dbali dość stanowczo rodzice, kooperujący bardzo aktywnie z wychowawcą klasy i pozostałymi bakałarzami. Jak się już Państwo domyślacie, niniejszy felieton będzie o nauczycielach, a właściwie o ich ostatnim proteście.

Ostatni protest nauczycieli poprałbym w pełni, gdyby nie termin oraz sposób jego przeprowadzenia. Uważam osobiście, że nauczanie dzieci i młodzieży to tytaniczna robota, która powinna być godziwie nagradzana i cieszyć się społeczną estymą. W całym kwietniowym konflikcie, pomiędzy pedagogiczną bracią a rządem, zabrakło mi jednej rzeczy – troski tych pierwszych o absolwentów szkół, którzy znaleźli się w potrzasku, mogącym zaważyć na całej ich przyszłości. Tłumaczenie aktywistów spod sztandaru Związku Nauczycielstwa Polskiego (ZNP), iż był to jedyny sposób skutecznego dotarcia do Ministerstwa Edukacji Narodowej (MEN), absolutnie mnie nie przekonuje, a wręcz przeciwnie – żenuje. Posunę się w moim wnioskowaniu dalej i dodam, że jestem zaskoczony faktem, iż nauczyciele, ludzie zaliczani – przynajmniej teoretycznie – do elity intelektualnej społeczeństwa, dali się wmanewrować w kabałę, za którą mają obecnie słony rachunek do uiszczenia.

Słony rachunek do uiszczenia przedstawiono im już 2 maja br., wraz z gażą, jaka wpłynęła na ich konta bankowe. Wyszło, że należności pieniężne są okrojone o czas strajkowania. Sprawa, która wydaje się naturalna, pedagogów zaskoczyła, co zaowocowało podniesieniem przez nich klangoru w przestrzeni medialnej. Rozżalone wpisy, od jakich zaroiły się portale internetowe, zdumiały mnie niesamowicie. Nie mogę wyjść ze zdziwienia, że osoby dorosłe nie zaplanowały szczegółowo tak poważnego przedsięwzięcia, jak strajk. Już w połowie protestu, pojawił się bowiem jasny komunikat krakowskiej Regionalnej Izby Obrachunkowej, głoszący, że nie ma prawnej możliwości zapłaty za nieprzepracowany okres. Niestety, persony zainteresowane pozostały głuche na podobne argumenty i liczyły na jakiś cud. Ponieważ zjawisko takowe bywa na tym padole łez wielką rzadkością, więc tym razem też się on nie wydarzył. Cudu będą za to musieli dokonać oni sami, gdyż stanęli przed wyzwaniem przeżycia miesiąca, dysponując szczątkowymi środkami pieniężnymi. Jestem ciekaw, ile z tych osób pojęło, że sami się ukarali, biorąc udział w grze prowadzonej przez Sławomira Broniarza i niechętnych obecnej władzy samorządowców?

Niechętni obecnej władzy samorządowcy, tacy jak choćby włodarz Wrocławia, Jacek Sutryk, od początku poprali strajkujących. Dodatkowo, prezydent „miasta stu mostów”, solennie zapewnił, że nie poniosą oni najmniejszego uszczerbku finansowego. Problem w tym, iż Pan Jacek uczynił to jedynie w przestrzeni pseudomedialnej – na jednym z portali społecznosciowych. Gdy strajk dogasał, nauczycielom przedstawiono już oficjalne, opatrzone pieczęcią urzędową pismo, pod którym podpisał się wrocławski dyrektor departamentu edukacji, Jarosław Delewski. Z dokumentu wynikało jednoznacznie, iż wariant zapłaty za czas nieprzepracowany jest wykluczony. Cóż, chyba można podobny proceder nazwać niegodziwym, prawda? Jestem bardzo ciekaw, jak potoczą się dalsze rozmowy ZNP z rządem i jakie zastanie osiągnięte porozumienie?

Porozumienie w przedmiotowej sprawie uważam za niezbędne. Sadzę, że nauczyciele powinni przeanalizować całą sytuację i podejść do kolejnych negocjacji z MEN już przygotowani. Niestety okazało się, że niektórzy z nich sami powinni dalej edukować się w szkole życia, a jeśli się na to zdecydują, to koniecznie niech sobie założą porządny dzienniczek ucznia.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 06 maja 2019 r.

Exit mobile version