Spotkanie u mnie na chacie. Na (jak zgodnie z prawdą powiedziałem mamie) herbatkę i obgadanie zeznań. Sprawa zupełnie inna niż ta, o której wspominałem ostatnio. Brzmi średnio, bo sprawa karna, ale tak samo, jak wszystkie sytuacje z postępowaniami rozpoznawczymi, z którymi miałem dotychczas do czynienia, spowodowana jest złośliwym działaniem pieniacza, który mnie nie lubi i skazana jest na potraktowanie przez organa jako bomba, która okazuje się mokrym kapiszonem. Młody w sumie dostaje rykoszetem. W dodatku ma gorzej, bo jest nieprzyzwyczajony.
- Mikołaj, z tego będzie dym, że aż się masz! Normalnie jaki fraajeer! – powiedział Młody, przebiegając ostatnią samogłoskę – Klasyczna frajerska akcja, tak zwany szpagat – kontynuował. Serio bym nie przypuszczał, mordooo! Przecież to…
Nagle przestał.
- Mikołaju, czemu notujesz, chyba nie zamierzasz o tym pisać, a przynajmniej nie na tym etapie? – zmartwiony spytał.
- Na razie tylko do tego momentu – odpowiedziałem i przestałem na chwilę pisać. Widząc niepewność w jego oczach, postanowiłem wyjaśnić mu to przy pomocy anegdoty.
- Młody. Posłuchaj uważnie. To działa u dojrzałych mężczyzn w taki sposób, że najpierw należy się zastanowić, czy nie jest to rzecz, obok której można przejść obojętnie i powiedzieć „to to chuj” (przepraszam za wulgarność, ale w tym wypadku jest wymuszona przez moją niczym nieuzasadnioną aspergerską potrzebę bycia szczerym).
Stwierdzenie „to to chuj” to bowiem nie tylko wulgarny bluzg, ale zabieg lingwistyczny, mający na celu wyrwanie rozmówcy z dołującej zamuły i zaproponowanie mu nabrania dystansu poprzez lekkie zbagatelizowanie jego problemu.
Na przykład. Znajomej dziewczynie na imprezie po 2 kieliszkach wina włącza się „tryb szczerości”. Zbiera jej się na tym etapie tylko na zwierzenia. Wyznaje Ci (piszę „Ci” wielką literą, bo to tak naprawdę o Mnie) w „trybie szczerości”, że była w dzieciństwie molestowana.
- To to chuj – odpowiadasz i machasz ręką – Znam laskę, co jest molestowana do dzisiaj – odpowiadasz, by załagodzić atmosferę.
Rozumiesz? Jeśli żart jest dobry, to i wyśmiany powinien się cieszyć. Czyli ucz się śmiać z samego siebie – to bardzo ważna umiejętność.
Poszedłem dziś z córką na dupoślizg. To znaczy takie nowoczesne sanki. Dlatego mi się skojarzyło z policją, że ja o tych sankach.
Nieważne. Przyczepiłem dobrej produkcji pasek, tzw. „smycz” od kamery, do błękitnego dupoślizgu, na którym siadła Róża i ruszyłem, trzymając swój koniec smyczy.
- Wiśta! – krzyknęła Różanka.
Kiedy dociągnąłem do górki, okazało się, że Róża uważa górkę za totalnie amatorską i w sumie miała rację, bo wyglądało to bardziej jakby grupka niemowlaków turlała się po makowych kopcach przysypanych śniegiem. Wyglądało to mega słabo. Róża zażądała lepszej górki, a ja zaproponowałem deal:
- Możemy zrobić tak. Jakiś kilometr stąd mamy starorzecze Wisły. Wiesz co to starorzecze?
- Nie.
- To opowiem po drodze. ALE idziesz i sama ciągniesz sanki, inaczej mnie wykończysz. Ok?
- Okej
Po drodze nie mieliśmy przygód. Jedyne co, to opowiedziałem, czym jest starorzecze. Kiedy jednak dotarliśmy na miejsce, naszym oczom ukazał się straszny widok. Okazało się, że dokładnie w tym miejscu postawili jakiś gargantuiczny betonowy pomnik boga betonu (a tak naprawdę to budują ostatni odcinek obwodnicy Warszawy) i wszystko jest odgrodzone, zabudowane i zurbanizowane jak tylko można sobie wyobrazić.
- Oo – wydałem dźwięk, żeby za dużo nie powiedzieć.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że wypłaszczyli górkę?
- Wypłaszczyli górkę – wypaliłem, bo wiem, że odpowiedź sugerowana przez pytającego jest odpowiedzią, którą najłatwiej mu zaakceptować.
- To co zrobimy? – spytała.
- Jechać furą nie możemy, bo od temperatury akumulator szlag trafił. Poza tym przed chwilą przeczytałem na „Życiu Stolicy” – jak sprawdzałem, czy dobrze wypozycjonowali mój zeszły felieton – że 12-latek miał dziś śmiertelny wypadek na sankach na Górce Szczęśliwickiej. Proponuję więc, że zaciągnę cię z powrotem do domu, ale bardzo atrakcyjną trasą.
- I kupisz mi czekoladę.
- Skąd wiedziałaś?
- No dobrze.
Rozmawialiśmy.
- Wiesz? – Zagadała Róża – Tak jak są konie pociągowe, to ty jesteś tatą saneczkowym.
- Spoko – odpowiedziałem i ciągnąłem dalej.
Nigdy tak nie róbcie. Od tego zimna w dupę dzieciom się mega chce siku, jak tylko wejdą na klatownię w bloku.
- Tato, muszę siku! – powiedziała, kiedy byłem już przy drzwiach
- Dasz radę wytrzymać 10 sekund?! – krzyknąłem szeptem.
- Spróbuję – odpowiedziała dzielnie.
- 10..9…8 – włożyłem klucz do zamka – 7… – wykonałem półobrót.
- Za późno – powiedziała delikatnie Róża, tak żebym się z tym łatwiej oswoił.
Rzeczy brudne wrzuciłem do bulaju „skarpetkożernej Lucy”, czyli mojej pralki. Nieobsikane rzuciłem czasowo na stertę ostatniej szansy. Wygnałem pierworodną pod prysznic pohukiwaniem. Nie miałem oczywiście ubrań na zmianę, a musiałem ją oddać teściowej w ciągu najbliższych paru godzin. Próbowałem zrobić pranie, ale okazało się, że szafka spadła na pralkę w tak dziwny sposób, że potrzebuję kogoś do pomocy, żeby ją podnieść; inaczej nie wsypię proszku. Życie. Skompletowałem w końcu jednak awaryjny zestaw zastępczy, ubrałem Różę i udało mi się ją odprowadzić z półgodzinnym tylko spóźnieniem.
- Pa, tato, było super. Całusy!
No, ale to to „zbój” (o, tak będę pisał). Wyobraź sobie, że byłem w zeszłym tygodniu na USG brzucha. Miałem problemy z żołądkiem i lekarz powiedział „na wszelki wypadek zróbmy USG, zobaczymy, czy czegoś tam nie ma”. Jestem trochę hipochondrykiem, więc gdy usłyszałem taki tekst, zamarłem. Przez cały tydzień od skierowania do badania byłem przekonany, że COŚ TAM JEST. No i w piątek miałem to badanie, wyszło jak zwykle, że jestem zdrowy. Kolejny sukces.
- I co, łyso? – spytałem.
- To co proponujesz? – odpowiedział pytaniem Młody.
- W związku z czym?
- Z frajerem, co zrobił szpagat.
- Aaaa, ty wciąż o tym. Wiesz, jak w tym kraju działają sondy?
- No.
- A sądy?
- Też.
- Zrobiłeś komuś krzywdę albo odebrałeś mu jego własność?
- No nie.
- No, to zapomnij. Wierz mi, na pewno ci przypomną. A jak nie masz co robić, to poznaj porządną dziewczynę, rozmnóż się, a gwarantuję: sprawy szpagatów, fikołków, salt czy jak to nazywasz bardzo szybko przestaną cię zajmować.
Mikołaj „Jaok” Janusz
Korekta i edycja : Anna Maria Szczepaniak