ZycieStolicy.com.pl

Dlaczego nie musimy martwić się przeludnieniem

Bywa, że jesteśmy straszeni przeludnieniem. „Ziemia nie wykarmi 10 mld ludzi” [tak jakby 7 mld wykarmiła], „zabraknie miejsca na ziemi” te i inne hasła co i raz spędzają sen z powiek co bardziej wrażliwym z nas. Oczywiście powodując przy okazji eksplozję popularności „zdrowej żywności”, restauracji w których podaje się robaki zamiast wołowiny i ogólnie wszystkiego co jest „eko”. Ale jaka jest prawda? Czy naszym potomkom grozi smutny los przyduszenia górami noworodków? Czy będą musieli walczyć o ostatnią kroplę benzyny? Czy niczym na hollywoodzkiej ekranizacji historii Noego nasz świat utonie w głodzie, przemocy i beznadziei, aż Bóg ześle potop? Najpewniej nie. Mało tego. Ludzka populacja na Ziemi nie przekroczy 12 mld osób i „wkrótce” zacznie maleć.

Bez obaw

 To prawda ludzka populacja przeżywa prawdziwy boom. I niech nas nie zmylą watahy staruszek poruszających się w środkach komunikacji. Podczas gdy w Polsce jest więcej osób w podeszłym wieku niż przedszkolaków, na całym świecie lawinowo rośnie liczba ludności. Przynajmniej w krajach rozwijających się. Nie powinniśmy jednak ufać złowieszczym prognozom. Najczęściej są one przygotowywane o aktualne dane, które przecież się zmieniają. W ten sposób nie sprawdziła się teoria z początku XX wieku, że pod jego w 2000 roku w Rosji będzie mieszkać ponad 600 mln ludzi. Ale do rzeczy. Mit przeludnienia powstał w latach 60-tych ubiegłego wieku. To wówczas obserwowano największy w dziejach skok liczby ludności. Nie bez powodu to wówczas do powszechnego użytku weszły środki antykoncepcyjne.

W 1800 roku na ziemi żył 1 mld ludzi. Już dla ówczesnych była to liczba zatrważająca. W 1940 roku było nas na Ziemi 2,3 mld. Obecnie zbliżamy się do 8 mld, choć niektórzy twierdzą, że już przekroczyliśmy tą wartość. W samej Afryce do końca naszego stulecia ma mieszkać 4,4 mld ludzi i to Afryka ma stać się najbardziej zaludnionym kontynentem. Na szczęście przyrost populacji nigdy nie jest stały i niemal zawsze ma recesyjny charakter.

Winny dobrobyt

 Gwałtowny przyrost populacji zawsze jest związany z poprawą sytuacji ekonomicznej i warunków zdrowotnych dotychczas biednych krajów. Jak to działa? W biednych społecznościach, gdzie rozwój gospodarczy jest na niskim poziomie strata dziecka nie jest czymś rzadkim. Baa, jedna rodzina może stracić nawet kilkoro dzieci zanim osiągną one dorosłość. Obecnie jest to nie pomyślenia, ale w przeszłości nasi przodkowie mieli to szczęście, że dożyli przynajmniej wieku reprodukcyjnego i mogli przekazać swoje geny dalej.

Tak też, aby zapewnić ciągłość genetyczną ludzie częściej się rozmnażali. Przykład: rodzina w 1819 roku ma 6 dzieci. Połowa z nich nie dożyje 17 lat. Rodzina w 2019 roku ma trójkę dzieci, każde z nich dożyje 17 lat. Może zabrzmi to strasznie, ale to jak gra w ruletkę. Jeżeli wiemy, że mamy szansę na połowę wygranych pól to obstawimy ich 6, żeby zgarnąć nagrodę z 3. [Jeżeli bylibyśmy pewni sukcesu przy każdym polu, obstawilibyśmy 3]. I w tym momencie wkracza postęp nauki i rozwój gospodarczy. Nasza rodzina z 1819 roku ma szczęście. Właśnie zrozumiano, że nie należy wylewać ścieków na ulicę a medycyna stawia pierwsze kroki. I tak z sześciorga dzieci przeżywa każe. Wzrost jest dramatyczny. 6 „ocalałych” dzieci zakłada własne rodziny, ale nie poczynają już 6 dzieci ze swoimi partnerami. Zamiast tego stawiają na 5 lub 4. Trend się utrzymuje i małżeństwa zadowalają się coraz mniejszą liczbą dzieci.

68 milionowa Polska

Co było największą bolączką hitlerowskich Niemiec zaraz obok światowego bolszewizmu? Między innymi rosnąca populacja przedwojennej Polski. Szybko doganialiśmy ponad 60 mln Niemcy. Mało kto zdaje sobie sprawę, ale okres dwudziestolecia międzywojennego był dla nas łaskaw, jeżeli chodzi o przyrost ludności. Średniorocznie „przybywało nas” ponad 400 tysięcy. Dość powiedzieć, że obecnie Białystok ma około 300 tys. mieszkańców. Polska populacja był apetycznym kąskiem, jeżeli chodzi o nazistowskiej propagandy. Niemcy byli bombardowani widmem rosnącej populacji Polaków i groźby zalewu żywiołu polskiego.

W rzeczywistości na tak potężny wzrost złożyło się kilka czynników. Radość z odzyskanej niepodległości, poprawa sytuacji gospodarczej i rozwój medycyny. Prawdą jest, że II RP nie licząc Śląska, Wielkopolski i Pomorza przypominała gospodarczo bardziej Afrykę niż Europę. Niemcy nie omieszkali złupić gospodarczo terenów polskich w czasie I Wojny Światowej. Sytuację poprawiał też napływ ludności migracyjnej – głównie Polaków. Tak więc w 1938 roku II RP liczyła prawie 35 mln mieszkańców. Gdyby trend się ten utrzymywał, obecnie nasz kraj liczyłby prawie 68 mln ludzi [Więcej niż Francja czy Wielka Brytania]

Co się stało?

Sprawny czytelnik powie: „no tak, ale w 1939 roku wybuchła wojna”. Tak to prawda, ale polskie straty ludności w II Wojnie Światowej to większości straty związane zmianami granic. To prawda wielu naszych rodaków straciło śmierć w wyniku wojennej pożogi. Straty idą w miliony, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że nasz kraj stracił też wielu obywateli w wyniku przesunięcia granic.

Wróćmy jednak do meritum. Wojna przyniosła za sobą pogorszenie stanu gospodarczego, ryzyko działań wojennych, eksterminację elity w tym lekarzy, zniszczenie szpitali i linii zaopatrzeniowych leków. Czyli wróciliśmy do stanu gorszego niż sprzed odzyskania niepodległości i było co poprawiać. W 1946 roku jest nas ponad 23,5 mln osób, niemal 100 procent obywateli naszego kraju to Polacy. Przyrost naturalny jest znaczny, ale nie tak duży jak przed wojną. W 1946 – 380 tys., w 1947 – 422 tys., w 1948 – 437 tys.. Rósł on stale do 1955 roku, kiedy wyniósł 532 tys.. Wtedy też osiągnęliśmy rekordową liczbę urodzeń żywych – 793 tys. dzieci. Co ciekawe liczba zgonów zaczęła maleć dopiero od 1951 roku.

Powodem takiego wzrostu demograficznego było nic więcej jak poprawa warunków sanitarnych, poprawa dostępu do zdobyczy medycyny. Wzrostowi populacji przyczyniła się również euforia po zakończonej wojnie. I nawet okupacja radziecka nie była w stanie tego przekreślić. I tutaj dochodzimy do 1956. Ludzie zdążyli już zrozumieć, że posiadanie 2-3 dzieci jest wystarczające, aby zapewnić ciągłość rodzinie. I systematycznie liczba urodzeń zaczęła spadać.

Czas na Afrykę

Chiny miastoMożna jednak powiedzieć, że przecież w Chinach dalej mieszka ponad miliard trzysta milionów ludzi. Przynajmniej coś około tego. W takiej skali Chińczyków może być kilkadziesiąt mln więcej lub mniej – serio. Przyznają to oficjalnie władze. W Indiach jest jeszcze lepiej, bo tam margines błędu wynosi ok. 100 mln osób. To prawda, te liczby robią wrażenie, ale… W skutek polityki jednego dziecka Chińczycy są najbardziej starzejącym się społeczeństwem. To nie ZUS ma przekichane, ale chiński system zaopatrzenia emerytalnego, czyli budżet państwa. Armia 500 mln chińskich emerytów to największy koszmar chińskich komunistów. Ostatnio zorientowali się, że wpadli w pułapkę zastawioną przez nich samych i tak w ogóle to najlepiej, żeby chińskie rodziny miały już 2 a najlepiej 3 dzieci. Tylko jest jeden problem. Chińczycy już nie chcą zakładać dużych rodzin. Pęd ku karierze czy presja społeczna skutecznie hamują zapędy reprodukcyjne Chińczyków.

Chińska populacja właśnie jest w okresie największego stanu. Od 2025 roku ma zacząć maleć. Z 1,4 mld Chińczyków do 2100 roku ma wynieść nieco ponad 1 mld. Dla porównania populacja Indii ma osiągnąć swój szczyt ok. 2065 roku 1,7 mld po czym ma gwałtownie spadać do 1,3 mld w 2100 roku.

Co z Afryką, której populacja ma wynieść w 2100 ponad 4 mld? Czeka ją to samo co dzieje się z populacją w Europie i wkrótce stanie w Azji. Po gwałtownym wzroście po prostu zacznie maleć. Na podstawie tych samym procesów. W 2100 najbardziej zaludnionym kontynentem będzie Afryka. I to będzie szczyt. Liczba urodzeń zacznie spadać i populacja będzie się kurczyć. To głównie dzięki postępującej poprawie warunków życia. Dlatego XXII wiek będzie wiekiem Afryki.

Ciekawy wyjątek

USA są jedynym rozwiniętym krajem ze stabilnym wzrostem populacji. Obecnie na jednego Amerykanina przypada ponad 4 Chińczyków. W 2100 roku będzie to już tylko stosunek 1 do 2.

Jest kraj, który nie trzyma się tej reguły. W którym wraz z poprawą warunków życia, rozwojem medycyny wzrost demograficzny nie wyhamowuje. Tym krajem są Stany Zjednoczone Ameryki. Na koniec XXI wieku będzie na świecie ok. 450 mln Amerykanów. Jest to populacja, której wzrost jest niemal idealny. Gwarantuje ciągłość pokoleń, nie grozi jej nagłe załamanie systemu emerytalnego. Ponieważ jak wynika z prognoz, amerykanów wykładniczo będzie coraz więcej. Przynajmniej do 2100 roku. Można to łatwo wytłumaczyć. Podobnie jak w starożytności, każdy chciał mieszkać w Rzymie tak i teraz każdy chce mieszkać w USA. Dobrobyt tej gospodarki będzie przyciągał imigrantów i poprawiał wyniki demograficzne.

Nie będzie 12 mld ludzi na ziemi

Coraz więcej modeli prognostycznych zakłada wzrost liczby ludności świata do 2100. To ma być nasz szczyt. Zbliżymy się do 12 mld ludzi i to tyle. Wszystko dzięki mechanizmom naturalnej kontroli i trochę naszej behawiorystyki. Ziemia nie stanie się areną walki o ostatniego karalucha. Oczywiście o ile jej wcześniej nie zniszczymy, co wcale nie jest takie oczywiste.

Exit mobile version