Przestrzegam wszystkich Państwa przed jednoczesnym konsumowaniem i czytaniem politycznych doniesień prasowych. Piszę całkiem poważnie, gdyż kilkanaście dni temu ledwo uszedłem z życiem, podczas praktykowania takiego procederu. Ale opowiem wszystko po kolei. Pewnego marcowego dnia, oczekując przyjazdu mojego pociągu na stacji Łódź Widzew, żłopałem chyba trzeci kubek kawy, pochłaniałem wielką paczkę słonych paluszków i przeglądałem najświeższe wiadomości z kraju i ze świata. W pewnym momencie mój wzrok natrafił w gęstwinie liter na frazę „Stowarzyszenie art. 42”. Zacząłem z dużym zainteresowaniem czytać tekst, z którego dowiedziałem się, iż pod tą wysublimowaną nazwą, powstaje ugrupowanie osób publicznie zlinczowanych, a jego „ojcem założycielem” jest Mateusz Kijowski! Zarżałem rozkosznie z owego idiotyzmu, za co zostałem natychmiast surowo ukarany, gdyż trzymany w gębie haust brązowego nektaru, o mało mnie nie udusił. Gdy skończyłem kasłać i osuszyłem łzy wzruszenia z moich kaprawych ślepiów, zacząłem przypominać sobie burzliwą karierę brodacza w czerwonych portkach i początki jego działalności w Komitecie Obrony Demokracji.
W Komitecie Obrony Demokracji (KOD) Pan Mateusz odnalazł się niesamowicie. W ciągu kilkunastu dni zaczęto rozpoznawać go w najdalszym zakątku kraju, zaś wielotysięczne demonstracje z jego osobą na czele, rozgrzewały umysły ludzkie do czerwoności. Przy wsparciu mediów liberalnych, nasz bohater stawał się w swoistym nadwiślańskim Robin Hoodem, walczącym z okrutnym reżimem wrażego Szeryfa z Nottingham – Jarosława Kaczyńskiego. Pan Kijowski tak wszedł w rolę sympatycznego rozbójnika z Lasu Sherwood, że zajął się dodatkowo dystrybucją środków pieniężnych, jakie przepływały przez KOD. Będąc jednak zdeklarowanym indywidualistą, szpakowaty mężczyzna z kitką postanowił nieco odróżnić się od łucznika z Wysp Brytyjskich i cześć strumienia finansowego skierował do własnej kiesy. Podstępne gazety wywlokły ów niewinny proceder na światło dzienne, biedaczysko zostało zdetronizowane, a na to wszystko nałożył się nienawistny prokurator. Straszny ten osobnik, czepiając się raptem kilku faktur na nędzne 120 tys. złociszów z ogonkiem, zawiódł miłośnika wolności przed oblicze damy z wagą w ręku i przepaską na oczach. Jakby nieszczęść było mało, znów podniósł się klangor o długach alimentacyjnych, wiszących niczym Miecz Damoklesa nad umartwioną głową demokraty. Czy żadne z sekujących Mateusza Kijowskiego indywiduów nie zdawało sobie sprawy, że demokracja jest bezcenna?
Demokracja jest bezcenna także dla wybitnego intelektualisty i publicysty Jacka Żakowskiego. Pan Jacek, już w grudniu 2015 r., w sposób niezwykle wysublimowany próbował tłumaczyć postępowanie szefa KOD-u twierdząc, że polską tradycją jest cierpienie dziatek w czasie, gdy mężczyźni są na wojnie. Nie wiem jaką wojnę miał na myśli Pan Żakowski, ale przeglądając fotografie Kijowskiego Mateusza nie natknąłem się na żadną, w której występowałby on z bronią, w jakimkolwiek odzieniu maskującym czy hełmie. Co prawda moja wiedza wojskowa już nieco zardzewiała i nie nadążam za najnowszymi trendami prowadzenia działań taktycznych, szczególnie w terenie zurbanizowanym, jakim bezsprzecznie jest Warszawa, ale nie wykluczam, iż skórzana, motocyklowa kurtka i rurkowate porcięta wyparły po cichu poczciwe wojskowe uniformy. Zastanawia mnie także rodzaj używanej broni, bo bywam w stolicy – co prawda sporadycznie – ale nie zauważyłem nigdy na infrastrukturze najmniejszych nawet śladów działań zbrojnych. Chyba się starzeję, ślepnę i mój rozum zaczyna szwankować, bo nie potrafię dostrzec rzeczy tak oczywistych, jak starcie orężne przed własnym nosem. Może nastał już najwyższy czas abym wycofał się z komentowania polityki, gdyż inaczej sam narażę się na ironię i drwiny?
Na ironię i drwiny z mojej strony naraził się Mateusz Kijowski, próbując wrócić na piedestał w opłakanym stylu. Niekiedy trudno mi uwierzyć, że dorosły chłop może wyczyniać takie rzeczy. Jedną z najstarszych sztuczek socjotechnicznych jest robienie z siebie ofiary, ale w wypadku Pana Mateusza to jest gruba przesada. Na znanym portalu internetowym, symbolizowanym przez charakterystyczną literę „f” w niebieskim tle, Kijowski żali się, iż został publicznie zlinczowany oraz skazany na „społeczną banicję”, a w myśl Artykułu 42. Konstytucji RP, jest on niewinny, aż do wydania prawomocnego wyroku sądowego. Problem w tym, że Mateusz wciąż nie rozumie, iż głównym źródłem jego kłopotów jest on sam. To on osobiście nie dopełnił obowiązku alimentacyjnego, a tłumaczenia, że ma wysokie świadczenia na pociechy jest zwyczajnie żenujące. Próby jakiegokolwiek samousprawiedliwienia nie wytrzymują zderzenia z wizerunkiem, jaki sobie wykreował. W głowie przeciętnego człowieka nie mieści się fakt, że zdrowy chłop w sile wieku, posiadacz drogiego motocykla, nie chce utrzymywać własnych dzieci. Proces sądowy o nadużycia finansowe też Kijowskiemu nie służy. Zaczynając działalność publiczną powinien także wiedzieć, że zostanie prześwietlony na wszystkie strony i poddany surowej społecznej ocenie. Skąd więc ta żałość nad własnym losem? Tego nie wiem, ale wiem, iż najprawdopodobniej próba jego powrotu na salony spali na panewce i Pan Mateusz zostanie w domu, gdzie będzie miał czas na rozmyślanie o stanie wolności obywatelskich, bo jak wiadomo demokracja jest bezcenna.
Howgh!
Tȟašúŋke Witkó, 25 marca 2019 r.
https://zyciestolicy.com.pl/afera-rolanda-czyli-francuska-bron-dla-dyktatora/