W piramidzie obrazującej hierarchię ludzkich potrzeb, bezpieczeństwo człowieka posadowione zostało tuż obok jedzenia i picia. Nie muszę nikogo przekonywać, jak wyczerpujący dla organizmu jest jego brak i do czego może doprowadzić stan permanentnego zagrożenia. Ktoś niegłupi wytworzył nawet nietypowe instytucje zrzeszające ludzi, których podstawowym zadaniem jest banie się i narażanie za nas. Do głównych z nich należą armia i policja. Rola wojska w czasie działań zbrojnych jest wszystkim doskonale znana, a i w czasie pokoju, kiedy czasem dostrzegamy specjalnie przystosowane pojazdy z napisami „Patrol saperski” na burtach, domyślamy się, że pododdział jedzie podjąć jakąś zardzewiałą bombę z czasów II Wojny Światowej, znalezioną najprawdopodobniej podczas kopania fundamentów pod nowy blok mieszkalny lub przy budowie jakiegoś odcinka drogi. Wiemy, że żołnierze będą narażać własne życie i zdrowie, a rzecz całą uważamy jako naturalną, ponieważ za to my wszyscy – podatnicy – im płacimy. Podobnie jest z policją. Kiedy widzimy dwóch osiłków okładających kogoś kułakami w rejonie Pałacu Kultury i Nauki, niewielu z nas przyjdzie ochota na interwencję osobistą, ale praktycznie każdy ma ochotę wrzasnąć na całe gardło: „Pooolicjaaa!”. Oczywistym jest także, że jeśli w ciągu kilku sekund nie wyrośnie spod ziemi grupa antyterrorystów, wtedy natychmiast linczujemy w myślach prezydenta, premiera, ministra spraw wewnętrznych komendanta głównego i wojewódzkiego oraz „te cholerne czasy, w jakich przyszło nam żyć”.
Przyszło nam żyć w czasach pełnych sprzeczności. Z jednej strony żądamy całkowitego bezpieczeństwa, a z drugiej nieograniczonych swobód obywatelskich. Niekiedy trudno jest to pogodzić, ale można spróbować rzecz całą zrozumieć. Kilka lat temu, dokładnie w lipcu 2016 roku, umówiłem się na pogawędkę z kolegą. Na miejsce spotkania została wyznaczona jedna z ławek obok pomnika „Lilli Wenedy” na krakowskich Plantach. Przybyłem tam z kilkunastominutowym wyprzedzeniem, rozsiadłem się wygodnie i zacząłem kontemplować piękno otaczających mnie roślin. Po chwili stanął przede mną dwuosobowy patrol policyjny odziany w czarne polowe uniformy z jawnie noszoną na pasach nośnych bronią. Rozpoznałem natychmiast pistolety maszynowe wz. 1984 „Glauberyt”, ale nie wykluczam, że była to jakaś ich policyjna „mutacja”. Jeden z funkcjonariuszy poprosił mnie o dokumenty, więc natychmiast wydobyłem z portfela dowód osobisty i mu go wręczyłem. Po odczytaniu moich danych sierżant zapytał, co robię i jak długo pozostanę na miejscu? Bez szemrania udzieliłem wszystkich wyjaśnień, które zostały z uwagą wysłuchane, a na końcu otrzymałem dokument do ręki z dołączonym ustnym podziękowaniem. Zacząłem zastanawiać się nad nietypowym uzbrojeniem patrolu, kiedy z zamyślenia wyrwały mnie podniesione głosy dobiegające z sąsiedniej ławki. To młodzi ludzie tłumaczyli głośno funkcjonariuszom, że mają prawo nie okazywać dokumentów, ponieważ żyją w wolnym kraju, komuniści już dawno odeszli do lamusa, a Milicja Obywatelska jest przeszłością. Sekwencja zdań rozpoczęła standardową sprzeczkę pomiędzy „narowistą młodością” a „skostniałą władzą” i mogłem tylko podziwiać olimpijski spokój dowódcy patrolu i jego kolegi. W końcu, po kilkuminutowych pertraktacjach, nasi nastoletni bohaterowie zostali wylegitymowani i wszyscy rozeszli się w swoją stronę. Dopiero wtedy, rozejrzawszy się uważnie jeszcze raz, dostrzegłem inne patrole uzbrojone w podobną broń i domyśliłem się, że ich mnogość wynika ze zbliżających się Światowych Dni Młodzieży.
Światowe Dni Młodzieży, dziś już nieco zapomniane, były dla służb okresem niezwykle gorączkowym i poważnym sprawdzianem ich przygotowania do działań w warunkach szczególnych. Specem od oceny resortów podległych ministrowi spraw wewnętrznych nie jestem, ale spokojnie mogę im wystawić notę celującą, ponieważ nikt wówczas nie zginął, ani nie został ranny. Przypominam Państwu, że osiem miesięcy wcześniej, 13 listopada 2015 roku, doszło do krwawego aktu terrorystycznego w Paryżu i Saint-Denis. Zabito 130 osób, a ponad 300 raniono. Wtedy Europa jeszcze przejmowała się islamskim zagrożeniem i podobne morderstwa wywoływały poruszenie mas. W Krakowie obyło się bez hekatomby, co być może zawdzięczamy tamtym mężczyznom z pododdziału prewencji, którzy tego dnia dokonali pewnie dziesiątków podobnych legitymowań, spotykając się z tak spolegliwymi postawami jak moja i tak „kolczastymi”, jak ta licealna. Osobiście doceniłem zaangażowanie i trud policjantów, dlatego bez dyskusji wykonałem ordynowane przez nich polecenia. Młodzież, od zawsze szarpiąca wędziło nakazów i zakazów, zachowała się nieco inaczej, ale chyba nikt nie dostrzega w tym niczego szczególnego, a ostatecznym kryterium oceny jest zawsze skuteczność służb.
Skuteczność służb będzie tematem debaty publicznej w najbliższym czasie. Obawiam się, że weszliśmy w nową erę zamachów islamistów, co potwierdzają akty przemocy w podparyskim Conflans-Sainte-Honorine, Nicei i Wiedniu. Paradoksalnie, jeśli chcemy być bezpieczni, to musimy pozbyć się części swoich obywatelskich swobód, a na to może zgody nie być. Ludzie są zmęczeni pandemią, związanymi z nią ograniczeniami, zatroskani o pracę i na to wszystko nakłada się zagrożenie zamachami. Nie mam dobrej rady ani dla rządu, ani dla legislatorów. Nie wiem, co powinni zrobić, ale wiem, że stąpają po cienkim lodzie. Jedyne co mogę, to zaproponowanie dobrej jakościowo debaty publicznej i edukacji, mających na celu przedstawienie społeczeństwu zaistniałych problemów. Błagam tylko, by zadania owego nie powierzyć jakiemuś odrealnionemu politykierowi, który będzie opowiadał okrągłe slogany o swojej nadzwyczajności i „tych trudnych czasach, w jakich przyszło nam żyć”.
Howgh!
Tȟašúŋke Witkó, 09 listopada 2020 r.