Site icon ZycieStolicy.com.pl

„Czas nerwowego oczekiwania”

donald trump wybory

Dlaczego dla Polski ważna jest wygrana Donalda Trumpa?

Trzy tygodnie pozostały do wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Są Państwo zaskoczeni, że to już, prawda? Ja podobnie. Nie ukrywam, że nadwiślańskie, wzajemnie okładanie się propagandowymi pałkami umęczyło mnie do tego stopnia, iż musiałem odpocząć od polityki i zająć się oglądaniem programów przyrodniczych, co serdecznie moim Czytelnikom polecam. Jeśli filmy o krokodylach, bawołach i lwach, przestaną być zajmujące, wówczas trzeba sięgnąć po jeden z tomów sienkiewiczowskiej Trylogii, by jej infantylizmem poprawić sobie nastrój. Po takiej pauzie i emocjonalnym wyciszeniu można zacząć znów czytać doniesienia serwisów informacyjnych. Tak też zrobiłem i znalazłem pionierską wieść o cudownym ozdrowieniu z koronawirusa Donalda Trumpa. Dlaczego cudownym? Ano dlatego, że cała akcja z pobytem w lecznicy, relacje ukazujące pracę prezydenta w warunkach klinicznych i jego kowbojski powrót do codziennych obowiązków, przypominają mi nieco hollywoodzkie produkcje z lat 80-tych XX wieku i to te z dolnych półek. Oczywiście, życzę głównemu lokatorowi Białego Domu jak najlepszej kondycji i końskiej witalności, nie potępiając podobnych zagrywek marketingowych, zaś o ich skuteczności przekonamy się już wkrótce, bo 4 listopada nad ranem czasu warszawskiego. Do owego środowego poranka pozostało nam jedynie śledzenie mniej lub bardziej zmanipulowanych sondaży, a także picie Nervosolu i uspokajających herbatek ziołowych. Jednym zdaniem – nadszedł dla nas wszystkich czas nerwowego oczekiwania.

Czas nerwowego oczekiwania nastał także dla naszych zachodnich sąsiadów. Skąd wiem? Stąd, że kilka dni temu, całkiem przypadkowo natknąłem się na długi felieton Ines Pohl, waszyngtońskiej korespondentki bońsko-berlińskiej stacji nadawczej. Pani Pohl opisała w sposób bardzo szczegółowy i krytyczny zachowanie 45. prezydenta USA podczas jego ostatnich zmagań z wirusem. Autorka, znająca realia amerykańskie, tłumaczyła berlińskiemu odbiorcy, że to, co nad Sprewą wydaje się głupawe, naciągane i dziecinne, jest nad Potomakiem odbierane jako szczyt dzielności i męskości. Niemka, bez najmniejszych oporów, prawdziwie i nie zważając na polityczną poprawność, opisuje Donalda Trumpa jako człowieka, który przywraca nadzieję białemu, ciężko pracującemu Amerykaninowi, pozbawionemu wcześniej nieźle płatnej roboty przy taśmie produkcyjnej. Gdzie podziała się produkcja? Została wyprowadzona poza granice państwa, najprawdopodobniej na fali ekonomicznego zachłyśnięcia się rynkiem usług. Brzmi znajomo, nieprawdaż? Nam, Polakom, też serwowano wieloletni, liberalny bełkot o końcu ery przemysłu, rzemiosła i produkcji. Tym, którzy narzekali, że nie potrafią robić nic więcej poza obsługą pieca martenowskiego, wytłumaczono, iż są nieudacznikami, skostniałymi intelektualnie reliktami peerelowskiego modelu gospodarczego i, w ramach złagodzenia zepchnięcia na margines, zaproponowano im jałmużnę w postaci zasiłku, zwanego później potocznie „kuroniówką”. Być może owe zaoceaniczne „dolegliwości” społeczne nie są aż tak bolesne, jak te polskie z 9. dekady ubiegłego stulecia, ale trudno nie dostrzec pewnych analogii i nie wyciągnąć prostych wniosków, opisujących, czego ludzie pragną.

zobacz także: WYKLĘTE POLSKIE ŚCIERWO”

Ludzie pragną stabilności, dostatku finansowego i bezpieczeństwa. No, przynajmniej ta część populacji, która już wyszumiała się w młodości, przeszła radosny etap stawiania owłosienia czaszkowego na cukier lub rozjaśniania grzywki wodą utlenioną. Wszystkim zdziwionym i zdumionym opisanymi zabiegami spieszę wyjaśnić, że takie domowe sposoby poprawienia wyglądu zewnętrznego stosowało pokolenia autora niniejszego tekstu trzy dekady temu. Zdradzę Państwu w największej tajemnicy, że włosy postawione na cukier nosiłem około trzech godzin, bowiem po powrocie z fabryki mojego Ojczulka zostałem natychmiast zaprowadzony do zaprzyjaźnionego fryzjera, Pana Władzia, który ręczną maszynką do strzyżenia upodobnił moją fryzurę do tej preferowanej przez nowojorskiego policjanta, porucznika Theo Kojaka. Cóż, byłem pośmiewiskiem w szkole przez kilka miesięcy, ale widocznie taka lekcja dorosłości była mi niezbędna, choćby po to, aby dziś pragnąć spokoju i zwyczajnego życia. Gwarantuję Państwu, że podobnie sprawa wygląda między Oregonem a Bostonem. Rzecz w tym, że „demokratyczne” prezydentury Clintona i Obamy przedefiniowały to, co nazywane jest normalnym postrzeganiem świata. Nawet osiem lat „republikańskiego” urzędowania Busha Juniora, nie zdołały wiele zmienić, ponieważ prezydent był jednak politykiem słabym, a do tego doszły wydatki związane z wojnami w afgańskich górach i na irackich pustyniach. Ekonomia i ideologia, czyli spadająca zasobność portfeli, skompilowana z klangorem w liberalnych mediach, wyniosły do fotela w Gabinecie Owalnym czarnoskórego Baracka, ale ta sama ekonomia nie pozwoliła już zasiąść w nim Hilary Clinton. Racjonalność myślenia dała w roku 2016 zwycięstwo Donaldowi Trumpowi.

Zwycięstwo Donalda Trumpa jest dla Polski korzystne, ponieważ da nam wsparcie w rozpychaniu się pomiędzy rosyjsko-niemieckimi kleszczami. Trudna to jest współpraca, oparta na zimnej ekonomii, ale lepszą alternatywę obecnie ciężko znaleźć. Pomimo katastrofalnego zachowania Georgetty Mosbacher, osoby kompletnie do roli ambasadora nieprzygotowanej, udaje się naszej nienajlepszej dyplomacji zachować poprawne stosunki z USA. Duża w tym rola szefa resortu obrony, Mariusza Błaszczaka, podtrzymującego ożywioną współpracę z Markiem Esperem i Michaelem Pompeo, a także – o ironio – kanclerz Merkel, jawnie już prowadzącej antyamerykańską politykę, co kieruje waszyngtońskie sympatie w kierunku Warszawy. Jaki to odniesie skutek? Nie wiem, ale niepewne tony zaodrzańskiej prasy utrzymują mnie w przekonaniu, że nic nie jest rozstrzygnięte. Wszyscy mamy teraz czas nerwowego oczekiwania.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 12 października 2020 r.

Exit mobile version