Trzy lata temu, w październiku roku 2016, Polska wycofała się z rozmów negocjacyjnych na zakup pół setki francuskich śmigłowców „Caracal” i na wieść o tym od Saturna odpadły pierścienie. No, może nie odpadły faktycznie, ale czytając ówczesne teksty w liberalnych tytułach prasowych, można było odnieść takie wrażenie. Ponoć Pigmeje patrzyli na lud spod Tatr z przerażeniem i dezaprobatą, Ewenkowie zaczęli szlochać i wtulać się w szyje swych reniferów, a egipski Sfinks zamrugał z niedowierzaniem lewym okiem, choć niektórzy świadkowie tego wydarzenia twierdzą, że był to zwyczajny tik nerwowy. Politycy obozu opozycyjnego poprawili krawaty, zapięli włoskie marynarki na górny guzik i ruszyli szturmem do stacji telewizyjnych rządowi niechętnych. Tam anonsowali zbliżający się koniec świata i ostrzegali biedne, ciemne społeczeństwo przed zbliżającym się kataklizmem, przy którym biblijny potop zdawał się być wiosennym kapuśniaczkiem skompilowanym z dziecięcym taplaniem w niewielkiej kałuży. Zdrowa tkanka Starego Kontynentu miała odrzucić toczący ją czyrak zwany Polską, a Unia Europejska bliska była podjęcia decyzji o wykonaniu kilku prewencyjnych nalotów bombowych na Pustynię Błędowską, w celu ukazania swojej mocy warszawskim decydentom. Generalnie, byt nas wszystkich wisiał na włosku i uratować sprawę mógł jedynie cud.
Cud się wydarzył. Minęło ponad tysiąc dni i nasze państwo wciąż istnieje, a nawet ma się całkiem nieźle. Wytworzonych medialnie afer, podobnych do opisanej powyżej, przetoczyło się przez kraj jeszcze kilka, ale nikt już dziś o nich nie pamięta. W niedawnej przeszłości Ministerstwo Obrony Narodowej podjęło decyzję o bardzo ograniczonej modyfikacji naszych czołgów T-72, co też wzburzyło domorosłych strategów, żądających natychmiastowego zakupu nowych maszyn. Po dogłębnej analizie zagadnienia okazało się, że nowe wozy są na rynku zwyczajnie niedostępne, więc decyzja o podtrzymaniu przy życiu wysłużonego sprzętu, okazała się na tamtą chwilę jedyną słuszną. Ostatnich wątpiących powinna przekonać deklaracja szefa resortu, Mariusza Błaszczaka, który jakiś czas temu obwieścił społeczeństwu, że podjął intensywne starania w celu pozyskania czołgów nowej generacji. W międzyczasie sytuacja na świecie diametralnie się zmieniła i zaczęła przypominać nieco tą z lat 80-tych XX w., dlatego nazwałem ją na swój prywatny użytek „chłodną wojną”.
„Chłodna wojna” toczy się na wielu frontach i w różnych miejscach, ale głównymi rozgrywającymi są niezmiennie Stany Zjednoczone, Rosja i Chiny. To są trzy buldogi walczące pod dywanem, a sekunduje im dzielnie stado ratlerków z Niemcami na czele. Można naszych zachodnich sąsiadów nie lubić, można mieć do nich wiele pretensji, ale nie można odmówić im pragmatyzmu i szybkości działania. Na samym początku października br. pododdziały USA zaczęły opuszać Syrię, wykonując bardzo złą moim zdaniem decyzję Donalda Trumpa, nakazującą im przemieścić się do Iraku. Kilka dni później, 24 października, minister obrony Niemiec, Annegret Kramp-Karrenbauer, przedstawiła w Brukseli projekt utworzenia tam stery buforowej, z zadaniem rozdzielenia walczących stron. Muszę tutaj przytoczyć banał o nieznoszącej próżni przyrodzie, gdyż propozycja pani Kramp-Karrenbauer jest jej książkowym przykładem. W miejsca, gdzie operowali Amerykanie usiłuje natychmiast wcisnąć się Berlin, zaś z czasem wyszło, że chce tej sztuki dokonać wespół z Paryżem, nie oglądając się na pozostałych graczy.
Pozostali gracze bardzo sceptycznie przyjęli ideę Niemki, a minister Błaszczak zaznaczył, że Europa nigdy nie podejmowała samodzielnie podobnych przedsięwzięć oraz podkreślił niepewność takich ruchów. W języku dyplomacji oznaczało to, że bez Stanów Zjednoczonych coś podobnego zwyczajnie nie może się udać i Polska w projekt nie wejdzie, gdyż nie porywamy się z przysłowiową motyką na słońce. Taka deklaracja nie zniechęciła europejskich tuzów. Najprawdopodobniej odbyły się jakieś poufne rozmowy niemiecko – francuskie, gdyż jednego dnia, 7 listopada, Annegret Kramp-Karrenbauer napomknęła w prasie o konieczności zaangażowania Niemiec do ochrony ich światowych szlaków handlowych, a Emmanuel Macron obarczył USA winą za kryzys jaki obecnie przeżywa Pakt Północnoatlantycki. Nie wiem jak Państwo, ale ja uważam takie wystąpienia za jawne zanegowanie wiodącej roli Amerykanów w NATO oraz słabo zawoalowaną pogróżkę skierowaną w stronę Waszyngtonu, będącą jednocześnie zapowiedzią próby stworzenia nowego układu sił.
Nowy układ sił uwzględnia zapewne Rosję, a biorąc pod uwagę postępy w budowie Nord Stream 2, rola ta jest dla Berlina korzystna. Prezydent Francji nie pozostawił żadnych złudzeń po czyjej stronie się opowiada, więc ja mogę tylko się cieszyć, że nie kupiliśmy od Paryża nawet sznurowadeł, o śmigłowcach nie mówiąc. Teraz musimy uważnie obserwować działania poszczególnych państw i reagować na bieżąco. Nie pozostawiono nam wyjścia, toteż budujemy nasze bezpieczeństwo w oparci o Waszyngton, który już raz wyszedł zwycięsko z opresji większej, niż obecna „chłodna wojna”.
Howgh!
Tȟašúŋke Witkó, 12 listopada 2019 r.