Site icon ZycieStolicy.com.pl

Brzydka panna robi laskę

wybranowski

Symbolem bezradności i nieudolności polskiej dyplomacji nie jest to, że kilkudziesięciu ambasadorów, w tym paru typów z – za przeproszeniem – egzotycznego wypiździewa, na końcu świata arogancko poucza Polskę. Nawet nie to, że cokolwiek infantylna ambasador USA zachowuje się jak gubernator bananowej wyspy. Poraża, że w tej sprawie doczekaliśmy się jedynie medialnego „pokasływania” kilku nieznaczących polityków.

Żeby sprawa była jasna. Polityczno – militarne małżeństwo Polski ze Stanami Zjednoczonymi to najlepsze, z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa, co się nam przydarzyło w naszej najnowszej historii. I oczywiście bezwzględną rację mają ci, którzy mówią, że warunkiem sine qua non naszego bezpieczeństwa jest budowa silnej, dobrze uzbrojonej armii, a nie oglądanie się na wsparcie sojuszników, ale póki tej silnej, dozbrojonej armii nie mamy, to cieszmy się z baz NATO i polsko- amerykańskiego sojuszu. Tyle, że żaden związek nie będzie udanym jeżeli nie będzie oparty na wzajemnym szacunku.

Bynajmniej w dyplomacji nie jest tak, że tak się gra jak partner pozwala. Stany Zjednoczone, jak uczy historia, szanują partnera, który o swoją pozycję potrafi zawalczyć. Nie koniecznie w tym konkretnym związku. Również w relacjach ze wspomnianymi sąsiadami i partnerami. Tymczasem polska dyplomacja – i jest to niezależne od tego, która opcja akurat trzyma MSZ – nie potrafi zerwać z syndromem „brzydkiej panny na wydaniu”.

Izraelski aferałek Benjamin Netanjahu oskarżony w swoim kraju o korupcję, defraudację i nadużycie zaufania, wsparty przez dyspozycyjne izraelskie media ( i niektóre polskie) szczuje na Polskę w 2018 roku przy okazji ustawy o IPN? Potrząsamy szabelką, by za chwilę pokornie się wycofać podpisując wspólne oświadczenie i w kuluarach wycofać się z ipeenowskiej ustawy, a przy okazji także prac nad niekorzystną dla obywateli Izraela ustawą reprywatyzacyjną.

Premier Holandii Mark Rutte szczuje na Polskę sugerując wykluczenie nas z Unii Europejskiej? Polska dyplomacja chowa głowę w piasek. Belgijski ambasador Luc Jacobs (kim do diabła jest pan Jacobs?), przedstawiciel państwa znanego głównie z ludobójstwa w Kongo, afery pedofilskiej Marka Detroux i wewnętrznych problemów, z którymi radzi sobie słabo,  przygotowuje obraźliwy dla Polski list pięćdziesięciu ambasadorów w tym przedstawicieli takich hegemonów polityki jak: Dominikana, Albania, Czarnogóra, Malta czy Wenezuela i co? Polska  – znów udaje, że to tylko deszcz pada.

Cokolwiek infantylna ambasador USA Georgette Mosbacher, obracająca się w świecie dyplomacji jak słoń w sklepie z porcelaną opowiada bzdury, że Polska w sprawie LGBT stoi „po złej stronie historii” ( w rzeczy samej Polska inaczej nigdy niż USA nie miała prawa wymierzonego w osoby o orientacji homoseksualnej). I cisza. No dobra, nie do końca. Głos – na użytek własnego elektoratu – w krajowych mediach zabiera kilku posłów obozu rządzącego. Dodajmy – posłów bez istotnego znaczenia.

Można inaczej? Można. Nie ulega wątpliwości, że w przededniu wyborów w Stanach Zjednoczonych dobre stosunki z Polską i poparcie Polonii Amerykańskiej są dla Donalda Trumpa bezcenne. Dzisiaj otoczenie prezydenta Trumpa musi mieć świadomość, że nawet ryzyko wezwania amerykańskiej ambasador na dywanik polskiego MSZ, zapewne podchwycone przez niesprzyjające Trumpowi media, byłoby dla walczącego o reelekcję prezydenta bardzo niepokojące. Problem w tym, że w Białym Domu świadomość jest zupełnie inna – polskie władze i polska dyplomacja nie ma wystarczających jaj by huknąć pięścią w stół. A skoro tak, to można przymknąć oko na szaleństwa Mosbacher.

A my w ogóle mamy jakąś dyplomację? Fakt, mamy kilku dobrych ambasadorów, którzy robią tytaniczną pracę. Warto wspomnieć o dwóch: Marku Magierowskim, ambasadorze z Izraela i Jakubie Kumochu byłym ambasadorze RP w Szwajcarii, obecnie w Turcji.  Mieliśmy też szefa MSZ – prof. Jacka Czaputowicza, tyle, że do niego akurat przylgnęło określenie „człowiek widmo”. Polska usłyszała o nim w zasadzie dopiero wtedy, gdy podał się do dymisji.

Nieuczciwością byłoby jednak mówić, że to wyłącznie wina obecnego polskiego rządu. Problem leży w tym, że polska dyplomacja od lat nie potrafi zerwać z syndromem brzydkiej panny na wydaniu. Po latach podległości wobec Związku Sowieckiego Polska „robi laskę” jak to był łaskaw określić były szef MSZ Radosław Sikorski, (nomen omen mający we wspomnianej aktywności niebagatelne „zasługi” ) kolejnym partnerom.

Starsze pokolenia zapewne pamiętają upokarzające zachowanie polskich władz (nie tylko dyplomacji) wobec Rosji za czasów rządów SLD, gdy ofiarą  napaści zwykłych ulicznych dresiarzy padły dzieci rosyjskich dyplomatów.  Młodsze – jak Bronisław Komorowski przepraszał Rosję za wydarzenia pod rosyjską ambasadą podczas Marszu Niepodległości, kiedy to spalono budkę, nie czekając na zbadanie całej sprawy; dziś w świetle ujawnionych przez „Do Rzeczy” taśm z restauracji „Sowa i Przyjaciele” wiele wskazuje, że była to prowokacja.

Albo jak gorliwie wobec Włoch zachowywał się minister Radosław Sikorski, gdy policja zatrzymała awanturujących się w Warszawie włoskich kibiców Lazio, a minister spraw zagranicznych Włoch Emma Bonino zaapelowała do szefa polskiej dyplomacji o natychmiastowe zwolnienie zatrzymanych.  „Szef MSZ Radosław Sikorski osobiście zajmie się sprawą 22 włoskich kibiców  czekających na proces”- tryumfalnie oznajmiała wówczas Bonino.

Nota bene, a jak już mowa o kibicach, to w Poznaniu pamięta się też całkowity brak reakcji ministra Sikorskiego na bulwersujące przypadki napaści  litewskich chuliganów na polskich kibiców ( i niszczenia ich samochodów) w Wilnie, gdzie przyjechali oni kibicować Lechowi. Dwa tygodnie później, gdy kibice Lecha sfrustrowani bezczynnością polskich władz wywiesili głupi transparent „Litewski chamie klękaj przed polskim panem” ówczesny minister Sikorski pospieszył, by wyrażać wobec Litwinów skruchę.

Można inaczej? Można. Na przykład tak jak w 2019 roku, kiedy to prezydent Andrzej Duda w odpowiedzi na słowa Benjamin Netanjahu, że „Polacy współdziałali z Niemcami w czasie Holokaustu” zasugerował odwołanie szczytu V4 w Izraelu, albo gdy polskie MSZ reagując na słowa szefa izraelskiego MSZ Israela Katza – wezwało „na dywanik” ambasador Annę Azari.

Albo też, jak wtedy, gdy polskie MSZ w 2019 r w odpowiedzi na kłamstwa Władimira Putina wezwało  Siergieja Andriejewa, ambasadora Rosji; ambasador Rosji został wezwany „na dywanik” także rok później po wypowiedzi rosyjskiego senatora Aleksieja Puszkowa, który zarzucił Polsce zamknięcie przestrzeni powietrznej dla rosyjskich samolotów przewożących pomoc medyczną do Włoch.  Czy wreszcie, w sierpniu tego roku, kiedy to MSZ, po kłamstwach białoruskich władz na tematy Polski, wezwało ambasadora Białorusi.

Sęk w tym, że aby mieć mocną pozycję trzeba umieć też bronić dobrego imienia, nie tylko w relacjach z państwami, które dziś naszymi przyjaciółmi nie są, ale też okazać pewną stanowczość w tym zakresie w relacjach z dobrymi partnerami. Prosta prawda, melepetów nie szanuje się i nie poważa.

W tej całej sprawie jest jeszcze jedna rzecz, która mocno boli. Na dobre, przyjacielskie relacje ze Stanami Zjednoczonymi zapracowali nie politycy tego czy poprzednich rządów. Własnym wysiłkiem i krwią wywalczyli je polscy żołnierze stawiający ramię w ramię u boku Amerykanów w Iraku czy Afganistanie. Gorzej uzbrojeni, słabiej wyszkoleni dokonywali cudów. Polscy weterani zapraszani do Stanów przez swoich amerykańskich kolegów słyszeli „o fuck, you are the hero”. Ci Amerykanie muszą mieć pewien dysonans poznawczy, gdy słyszą w zachodnich mediach bezpodstawne oskarżenia wobec Polski, a nie słyszą polskiej reakcji na nie. Zapewne pojawia się pytanie – czy to bohaterowie i partnerzy, czy wciąż brzydka panna na wydaniu robiąca… No właśnie.

Wojciech Wybranowski

Polecamy także:

Exit mobile version